magia świąt

Wigilijne spotkanie

Pewnej bardzo mroźnej zimy, gdzieś w jednej z zapomnianych lapońskich wiosek, uboga kobieta, z troską pielęgnowała chore niemowlę. Była to wigilia Bożego Narodzenia i choć większość ludzi jest wtedy wesoła i radosna, kobieta czuła się samotna i opuszczona, a w jej skromnej chacie próżno by szukać świątecznego nastroju. Jej mąż zmarł niedawno, nie doczekawszy narodzin dziecka, więc teraz nie mogła liczyć na niczyją pomoc. Z niepokojem patrzyła na rozpalone gorączką policzki dziecka. Nawet jeśli byłoby ja stać na wezwanie lekarza, ten nie zdołałby dotrzeć do tej zasypanej śniegiem wioski. W pewnym momencie, nie wiadomo skąd, w niebieskawej poświacie pojawił się obok niej Anioł. Oszołomiona jego obecnością, nie wierząc własnym oczom, kobieta zapytała łamiącym się głosem.: „Skąd się wziąłeś i po co przyszedłeś?” Nie śmiała głośno wypowiedzieć strasznej myśli jaka powstała w jej głowie, że być może przyszedł on po duszę jej maleńkiego synka. Spojrzała szybko na niemowlę, które spało niespokojnym snem, lecz z wolna zdawało się oddychać coraz równiej. „Jestem Aniołem, chcę zanieść Mikołajowi nową parę rękawic, by nie marzły mu dłonie, gdy powozi reniferami. Miał być w tej okolicy.

Niestety pobłądziłem, dlatego pytam, czy nie wie Pani, gdzie go znajdę?” „Od dawna nie wierzę w Świętego Mikołaja. – odrzekła kobieta – Spójrz, jest Boże Narodzenie, a nie ma tu ani zastawionego stołu, ani świątecznej atmosfery. Jestem smutna, bo niedawno pochowałam męża, a odkąd go zabrakło ja i mój synek niemal nie mamy z czego żyć. Staram się utrzymywać z krawiectwa, ale ciężko mi połączyć pracę z opieką nad maleństwem. Dlatego nie stać mnie nawet na lekarstwo dla mojego chorego dziecka. Czy dziwisz się, że nie wierzę w Świętego Mikołaja, kiedy nawet ludzie z wioski niechętnie przychodzą mi z pomocą? Ale jeśli zdarzają się takie cuda, że Ty zjawiasz się tu nagle, Aniele, to może jestem w błędzie, a Mikołaj jednak istnieje. Jeśli go znajdziesz, opowiedz mu o moim chorym synku i poproś by podarował mu zdrowie, a ja będę wszystkim opowiadać o jego istnieniu i cudach jakich dokonuje.” Anioł wysłuchał spokojnie skargi kobiety. W końcu powiedział: „My Anioły, także potrafimy czynić cuda, dlatego sam uzdrowię Twoje dziecko, zwłaszcza, że dziś już nie znajdę Mikołaja. Stare rękawice będą musiały mu jeszcze wystarczyć. Te zostawię dla twojego synka, gdy dorośnie. Będzie mógł wtedy łatwiej Ci pomagać.” Nim kobieta się spostrzegła, Anioł ucałował czoło maleństwa i zniknął. Na poduszce obok dziecka leżała para czerwonych rękawic. Niezdrowe rumieńce powoli schodziły z twarzy niemowlęcia, a kaszel przestał wstrząsać jego malutką piersią i dziecko spokojnie spało. Uradowana kobieta nie mogła uwierzyć swym oczom. „Nie zdążyłam mu nawet podziękować.” – mówiła do siebie. „Kiedy mały będzie na tyle duży, by zrozumieć, opowiem mu tę niezwykłą, cudowną historię. Mam przecież dowód.” – pomyślała biorąc do ręki czerwone rękawice.

Minęło Boże Narodzenie, mijały też kolejne zimy i święta, a mały synek ubogiej kobiety stawał się coraz większy. W każdą wigilię matka opowiadała mu przed snem historię jego cudownego uzdrowienia. W końcu malec uznał ją za jedną z wielu bajek, jakie opowiadała mu na dobranoc. Czerwone rękawice leżały na dnie starego kufra, w którym kobieta przechowywała pamiątki. Chłopiec rósł i pomagał swojej mamie. Przynosił z lasu chrust na opał i wodę ze studni. Nie skarżył się, ale czasem z zazdrością patrzył na inne dzieci, które beztrosko lepiły bałwana, zjeżdżały na sankach lub nartach, ale czuł, że musi być wsparciem dla swojej mamy, której bardzo brakowało jego ojca. Żałował, że on sam zna go tylko z opowiadań. Znowu zbliżało się Boże Narodzenie. Chłopiec miał już dwanaście lat i postanowił wybrać się do lasu po choinkę. Wiedział, że święta, jak co roku będą ubogie, ale postanowił, że przynajmniej drzewko będzie okazałe. Dlatego zapowiedział mamie, że poszukiwania odpowiedniej choinki mogą mu zabrać dużo czasu. Mama trochę oponowała, pamiętając, że jej mąż, zginął w lesie, pracując jako drwal. Ponieważ pogoda była mroźna, matka wyciągnęła z kufra czerwone rękawice i wręczyła synowi. „Tyle razy Ci o nich opowiadałam. Przyszła pora byś je założył. Będę spokojniejsza, gdy będziesz je miał ze sobą.” – rzekła kobieta i ucałowała syna na drogę. Chłopiec ucieszył się bardzo, teraz już nie musiał obawiać się, że przemarznął mu dłonie. Idąc zastanawiał się, czy rzeczywiście były to anielskie rękawice? Do tej pory myślał, że ta opowieść była wymyślona. Czyżby mama mówiła prawdę? – zastanawiał się. Tak czy inaczej, dzięki tym rękawicom będzie mu łatwiej znaleźć i ściąć odpowiednie drzewko. Już długo chodził po lesie, a jednak każda choinka wydawała się nie dość dobra. Ta była za rzadka, tamta za wysoka, jeszcze inna zbyt mała. Powoli zapadał zmrok. „Muszę się pospieszyć, bo wkrótce nie będę mógł trafić do domu, a wtedy żadne rękawice mi nie pomogą.” – myślał chłopiec. Robiło się coraz zimniej, zmęczony usiadł na jakimś pniu i przymknął oczy. Naraz zdało mu się, że słyszy jakiś szelest i pobrzękiwanie dzwonków. Otwierał i zamykał oczy, nie wierząc w to co widzi. Oto na leśnej ścieżce niemal zupełnie ginącej w mroku, ujrzał zaprzężone w renifery sanie, na których siedział najprawdziwszy Święty Mikołaj. „Chyba śnię.” – myślał chłopiec. Jednak Mikołaj nie pozostawił mu wiele czasu do namysłu, przywołał go do sań i zaczął rozpytywać, co też robi sam w ciemnym lesie. „Szukałem pięknej choinki, która mógłbym ubrać z mamą na święta, jednak na żadną nie mogłem się zdecydować. Teraz jest już zbyt ciemno i na szukanie i na powrót. Nie wiem co robić. Przecież nie mogę tak siedzieć całą noc, bo zamarznę.” – odpowiedział chłopiec. „Masz rację. – zgodził się Mikołaj – Wskakuj na sanie, odwiozę cię do domu, pod warunkiem, że pomożesz mi porozwozić resztę prezentów. Okazało się, że muszę uzupełnić zapasy w fabryce prezentów. To nie potrwa długo.” Czy można odmówić Mikołajowi? Nie namyślając się wiele, chłopiec usadowił się obok Mikołaja i ruszyli. Od razu zrobiło mu się cieplej i lżej na duchu. Mikołaj co chwilę żartował i zaśmiewał się do łez. Dzwoneczki podzwaniały wesoło, a renifery raźno uderzały kopytami o ubity śnieg. Chłopcu zdawało się, że sanie unoszą się w powietrzu. Jakiś czas później zatrzymali się przed pięknie oświetloną fabryką, w której aż huczało od gwaru. W obszernej hali uwijały się w pośpiechu Anioły, które pakowały w różnokolorowe paczki najrozmaitsze prezenty. Były tam lalki w przeróżnych sukienkach i fryzurach, pluszowe misie, nakręcane kolejki i klocki. Słowem wszystko o czym tylko marzą dzieci. Całą salę wypełniał śmiech i szelest skrzydeł małych Aniołków, które w locie zawiązywały na paczkach barwne kokardy. Chłopiec mógłby stać i patrzeć w nieskończoność, ale Mikołaj już uzupełnił zapas prezentów i śpieszył się w powrotną drogę. Na próżno chłopiec starał się odgadnąć, gdzie znajduje się ta bajkowa, czarodziejska fabryka. Zupełnie nie wiedział jak i którędy się tam dostali. Wiedział tylko, że działo się to wszystko bardzo szybko, a może tylko z emocji stracił rachubę czasu. Nie wiadomo jak i kiedy znaleźli się w jakiejś wiosce, nie znanej wcześniej chłopcu. Sanie zatrzymały się przed którąś z chat. Mikołaj wygramolił się z sań, sięgnął do przepastnego wora z prezentami, wybrał odpowiednie podarki i poprosił chłopca, by wślizgnął się przez komin i podrzucił upominki pod choinkę. „Zazwyczaj robię to sam, ale ostatnio nieco przytyłem i mógłbym się nie zmieścić.” – usprawiedliwił się Mikołaj. Chłopiec był bardzo podekscytowany, czuł, że przeżywa najlepszą przygodę, jaką mógłby sobie wymarzyć. Mikołaj podrzucił go na dach, a dalej poszło mu już całkiem sprawnie. Jakoś nikt z mieszkańców chaty nie zorientował się, gdy podkładał prezenty. Sytuacja powtórzyła się jeszcze parokrotnie. Z początku chłopiec czmychał, gdy tylko dokonał dzieła. Później jednak nabrał odwagi i przyczajony za choinką patrzył jak w różnych domach odbywają się ostatnie przygotowania do wigilii. Ludzie krzątali się, ustawiali na białym obrusie kolejne potrawy, a dzieci podgryzały wiszące na choinkach pierniki. Nagle przypomniało mu się, że przecież mama czeka na niego i pewnie umiera z niepokoju. Wymknął się w pośpiechu z ostatniego domu i nieśmiało poprosił Mikołaja o spełnienie obietnicy. „Nic się nie martw. Zaraz będziemy z powrotem.” – pocieszył go Mikołaj. I rzeczywiście, ani się obejrzeli, a już byli na miejscu. „Och, przecież nie mam choinki!” – wykrzyknął chłopiec. „Zostaw to mnie, a sam idź przywitać się z mamą.” – powiedział Mikołaj. Z bijącym sercem przekroczył próg domu, gotowy wysłuchać wymówek mamy, na przemian z okrzykami radości. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Mama, nucąc, kolędę wieszała na pięknie oświetlonej choince kolorowe cukierki i orzechy. Roześmiała się na widok jego przestraszonej miny. „Nic nie mów, synku. Ja wszystko wiem. Ten sam Anioł, który tu był dwanaście lat temu i pomógł ci wrócić do zdrowia, dziś odwiedził mnie znowu przynosząc tę choinkę i parę innych rzeczy. Powiedział, żebym się nie martwiła, choć wrócisz nieco później.” – wyjaśniła mama. „Opowiedz mi o swoim spotkaniu, bo KOGOŚ spotkałeś, prawda?” – uśmiechnęła się mama. „Mamo, nie uwierzysz…” – zaczął chłopiec. „Ja nie uwierzę? – zachichotała mama – To przecież ty myślałeś, że co roku opowiadam ci w święta zmyśloną historię. Nawet czerwone rękawiczki nie do końca cię przekonały. Dopiero gdy osobiście zetknąłeś się ze Świętym Mikołajem, przekonałeś się o jego istnieniu. A teraz siadajmy do kolacji.” „Wiesz, mamo, – po skończonej wieczerzy zaczął opowiadać chłopiec – pomagałem dziś Mikołajowi roznosić ostatnie prezenty, patrzyłem, jak inni ludzie radośnie obchodzą święta, ile u nich gwaru i śmiechu. Wydawało mi się, że my dwoje nie mamy nikogo, teraz wiem, że razem z nami są Anioły.” „I Święty Mikołaj” – dodała mama, przytulając syna.

Anonim