BŁĘKITNY PODARUNEK
Cały zasypany śniegiem Wiedeń tonął w srebrzystych dźwiękach dzwoneczków. Zdobiły one końskie uzdy, rzucały złociste refleksy wprost z miejskich dorożek i pobrzękiwały na drzwiach sklepów, sklepików oraz kawiarenek. Maleńkie mosiężne dzwoneczki, związane ciasno czerwoną atłasową wstążką, witały swą sopranową słodyczą gości kafejki mieszczącej się nieopodal katedry.
Jednym z nich był młodzieniec o orlim nosie i bujnych włosach koloru orzechów laskowych. Ich bujne fale zdawały się wciąż poruszać w rytm jakiejś tajemniczej, niespokojnej i niesłyszalnej dla nikogo muzyki. A wielkie oczy, na które wciąż opadały nieposłuszną smugą, lśniły jak dwa płomienie gniewu. Młodzieniec trzymał w dłoni zgnieciony list, którego napisana atramentem treść nieco rozlała się po papierze na skutek spotkania z kilkoma śnieżnymi płatkami.
– Witaj, Fryderyku! – powitał go Otto, młody właściciel kawiarenki. Fryderyk bywał jego gościem prawie codziennie, więc zdążyli się już nieco zaprzyjaźnić. – To samo, co zawsze? Strudel z jabłkami i kawa po wiedeńsku? – bardziej zapytał, niż stwierdził.
Ale towarzyski zazwyczaj Fryderyk nie miał najwyraźniej ochoty na miejscowy smakołyk, choć jego kuszący zapach rozpływał się po wnętrzu. Z okazji Adwentu zresztą pachniał jeszcze piękniej. Był bowiem przyprawiony cynamonem.
– Sami sobie jedzcie wasze strudle! – warknął niezbyt grzecznie, patrząc na przyjaciela. – I pijcie wiedeńską kawę! – dorzucił, siadając przy barze.
– Przecież kawę po wiedeńsku wymyślił Polak, więc co ci się w niej nie podoba? – dziwił się Otto. Próbował nieco rozchmurzyć swojego polskiego gościa, ale wyglądało na to, że nic z tego nie wyjdzie.
– Dostałem list od ojca – powiedział smutno Fryderyk. – Kategorycznie zabronił mi wracać na święta do Polski. A ja nie wyobrażam sobie spędzać świąt tutaj!
– Dlaczego ci zabronił? – zapytał Otto i zanurzył w filiżance kawy łyżeczkę miodu.
– W ostatnich dniach listopada wybuchło w Polsce powstanie przeciw Rosjanom, w tej chwili jest tam bardzo niebezpiecznie, a ojciec wie, że jeśli wrócę, natychmiast przyłączę się do walczących.
Tutaj muszę niektórym wyjaśnić, że w dniu, kiedy Fryderyk rozmawiał z Ottonem, Polski nie było na mapach Europy. Kilkadziesiąt lat wcześniej bowiem sąsiadujące z nią Prusy, Rosja i Austria postanowiły podzielić nasz kraj na trzy części i wziąć sobie po jednej. Polacy jednak nie zamierzali tego stanu rzeczy akceptować i przez 123 lata dzielnie walczyli o niepodległość.
– Fryderyku – mówił spokojnie Otto, dolewając do miodowej kawy odrobinę mleka – spójrz za okno. Święta w Wiedniu są takie piękne! Doprawdy nie wiem, czym się przejmujesz. Poza tym twój ojciec ma rację. Masz dwadzieścia lat i wielki talent muzyczny. Byłbyś głupcem, gdybyś zmarnował taki dar.
– Ojciec napisał, że będąc za granicą, też mogę walczyć o Polskę. Ale ja nie mam pojęcia, jak on sobie to wyobraża!
Otto podsunął przyjacielowi porcelanowy talerzyk z kawałkiem strudla.
– Zjedz, a zobaczysz wszystko w innym świetle – powiedział i poszedł obsługiwać pozostałych klientów.
Fryderyk nie wyobrażał sobie nigdy, że przyjdzie mu spędzać Wigilię bez rodziny, bez polskich przysmaków, polskich kolęd, Pasterki i ośnieżonych wierzb płaczących za oknem.
Tak się cieszył na powrót do domu. Spakował kufry podróżne, kupił świąteczne prezenty dla wszystkich swoich bliskich i nagle na dzień przed wyjazdem dostał ten straszny list. Nie rozumiał, jak ojciec mógł powstrzymywać go przed powrotem? Przecież on sam w młodości dla Polski porzucił swoją ojczyznę – Francję.
Przybył nad Wisłę razem ze swym polskim przyjacielem, zakochał się w pięknej pannie Krzyżanowskiej i osiadł w Żelazowej Woli. A kiedy rodził się Fryderyk, grał mu na skrzypcach. Odtąd mówiło się, że pierwszą rzeczą, z jaką zetknął się malutki synek Mikołaja Chopina, była muzyka, i że to spotkanie naznaczyło chłopca na całe życie.
Mama Fryderyka zaś uwielbiała grać na fortepianie, nikogo więc specjalnie nie dziwiło, że jej jedyny syn w wieku pięciu lat bez trudu grywał z nią na cztery ręce. Gdy jednak w wieku lat sześciu skomponował utwór, który wykonywał odtąd miejscowy organista w kościele w czasie uroczystych nabożeństw, wszyscy zaczęli mówić, że mały Chopin jest wybrańcem Boga.
Teraz siedział w wiedeńskiej kafejce i myślał o tym, że oddałby z chęcią swoje wybranie, swój talent, za święta z rodzicami i siostrami w Polsce. Nim dopił wiedeńską kawę, Otto zapytał go, czy nie zechciałby spędzić Wigilii z jego rodziną. Fryderyk był mu naturalnie wdzięczny, ale wiedział, że swą przyprawioną tęsknotą smutną miną tylko popsuje im radość Bożego Narodzenia. Podziękował, zapłacił i wyszedł. Miał nadzieję, że uda mu się przespać całe święta. I być może wtedy, choćby we śnie, spędzi je szczęśliwy w gronie najbliższych…
Dzień 24 grudnia nadszedł bardzo szybko. I co gorsza, Fryderyka męczyła już od kilku dni bezsenność, więc jego plan o długim gwiazdkowym śnie nie miał najmniejszych szans na powodzenie. Wiedeńczycy biegali po ulicach miasta podekscytowani i zaróżowieni od mrozu. Rozmawiali o pieczonych gęsiach, grzanym winie i nosili pod pachami wielkie pachnące choinki.
A gdy niebo nad Wiedniem zaczęło ciemnieć, ulice dość szybko opustoszały. Fryderyk snuł się wzdłuż kamienic, za których oknami migotały świece, rozbłyskiwały salwy śmiechu, a z uchylonych okien wymykał się dyskretnie zapach gwiazdkowych ciast. Jedynym miejscem w mieście, które nie było domem i w którym jeszcze coś się działo, była katedra. Kończyła się w niej właśnie próba chóru, który miał swym wspaniałym śpiewem uświetnić Pasterkę.
Fryderyk postanowił wejść do środka i posłuchać przygotowujących się wiedeńskich chórzystów. Jednak gdy zajął miejsce w ławce, dyrygent oznajmił śpiewakom, że są już wolni. – Do zobaczenia na Pasterce – dorzucił i życzył wszystkim wesołych świąt. Fryderyk westchnął ciężko na te słowa. Wesołych świąt! Dobre sobie!
Przecież właśnie rozpoczęły się najsmutniejsze święta w jego życiu. Gdy kroki opuszczających katedrę chórzystów ucichły, Fryderyk ukląkł i tak po prostu zaczął mówić do Boga:
– Dlaczego zostawiłeś mnie tutaj na Boże Narodzenie? Dotąd nie wiedziałem, że tak radosne święta mogą być tak rozpaczliwie smutne. Podwójnie smutne zresztą, bo nie dość, że z dala od tych, których kocham, to także z dala od Polski, nad którą znów rozszalała się powstańcza burza. A ja nie mogę w żaden sposób jej pomóc! Jak mam jej pomóc, będąc tutaj? Jak? Jestem tu całkiem bezsilny, bezbronny, podobnie jak Twój Syn w Betlejem…!
– Nie jesteś bezbronny – Fryderyk usłyszał nagle obok siebie dźwięczny głos. I co ciekawe, głos ten mówił po niemiecku, a on modlił się po polsku. Obok niego klęczała w ławce urocza, bardzo młoda kobieta. Trzymała w zmarzniętych dłoniach teczkę z nutami. Chórzystka – pomyślał, a ona powtórzyła, tyle że dobitniej:
– Nie jesteś bezbronny, Fryderyku!
– Skąd znasz moje imię? – Fryderyk zupełnie osłupiał.
– Słyszałam twój koncert w filharmonii.
– Naprawdę?
– Tak. Przepięknie grasz. I dlatego nie jesteś bezbronny. Twoją bronią jest muzyka, Fryderyku. Nie potrzebujesz innej broni, by walczyć o Polskę – uśmiechała się promiennie. Uśmiechała się tak, jakby znała jego przyszłość. I jakby przenikała jego myśli i uczucia.
– Ale ja tak tęsknię za Polską, zwłaszcza dzisiaj – westchnął, patrząc w jej piękne, błękitne oczy.
– Wiem, jednak wbrew temu, co myślisz, bardziej przysłużysz się Polsce, będąc poza jej granicami właśnie.
– Co takiego?! – zawołał z oburzeniem młodziutki Chopin. – A dlaczego niby?
– Bo twoja muzyka opowiada o Polsce, Fryderyku, i w dodatku opowiada o niej piękniej niż ktokolwiek dotąd. I językiem, który będzie rozumiany zarówno w Wiedniu, w Paryżu, jak i w Rzymie. Wszędzie po prostu. Gdziekolwiek ludzie będą jej słuchać, w jakiejkolwiek filharmonii Europy muzycy będą ją wykonywać, zawsze będą myśleć o Polsce, Fryderyku. I zawsze będą myśleć o niej z miłością. Twoja muzyka uczyni twoją ojczyznę nieśmiertelną – powiedziała na koniec z tajemniczym uśmiechem i dodała, że musi już biec.
– Zaczekaj jeszcze chwilę – poprosił Fryderyk, jednak ona pomachała mu tylko zziębniętą dłonią i chwilę później otwierała już ciężkie drzwi katedry.Jego posępne dotąd spojrzenie rozchmurzyło się niczym niebo po letniej burzy. Wybiegł za dziewczyną, by zapytać ją chociaż o imię. Gdy wybiegł z katedry, przechodziła właśnie na drugą stronę tonącej w dźwiękach dorożkarskich dzwoneczków ulicy.
– Hej! Chórzystko! Zaczekaj! – wołał tak głośno, jak potrafił. Usłyszała. Odwróciła się i spojrzała na niego z uśmiechem.– Jak masz na imię?! – krzyczał. Jednak ona śmiała się tylko. W pewnej chwili uderzył w nią przebiegający przez ulicę chłopiec. Na skutek zderzenia upuściła teczkę z nutami, a wiatr porwał kartki i zaczął roznosić je na wszystkie strony. Fryderyk rzucił się, by pomóc ślicznej śpiewaczce, jednak wtedy stało się coś niesamowitego. Kartki zalśniły w świetle latarni niczym kryształy w blasku świec. Z czarnych pięciolinii zniknęły wszystkie nuty. I jak smuga błękitnych diamentów zawisły na krótki moment pośród spadających śnieżnych gwiazdek.
Fryderyk nigdy nie widział czegoś podobnego. Spojrzał w stronę dziewczyny, ale jej już nie było. Na bruku leżała tylko jej teczka do nut. Schylił się więc, by ją podnieść, jednak wtedy zniknęła także ona! A na świeży śnieg, jak biała aksamitka leżący między dwoma brukowymi kamieniami, opadła delikatnie jedna z niezwykłych kryształowych nut. Mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu.
Fryderyk dotknął jej nieśmiało, bał się, że również zniknie. Ale nic takiego się nie stało. Schował ją do sekretnej kieszeni swej peleryny i ruszył w stronę kamienicy, na której strychu wynajmował malutki pokoik. Jego smutek prysł. Wbiegł szybko po schodach na poddasze, chwycił za pióro i w mgnieniu oka zapisał kilkanaście pasków pięciolinii. Wigilijny utwór nazwał Scherzem h-moll, a między jego takty wpisał fragment swej ukochanej polskiej kolędy „Lulajże, Jezuniu”.
– Teraz „Lulajże, Jezuniu” będzie znała cała Europa! – uśmiechnął się sam do siebie, nie wiedząc, że sto lat później będą ją wykonywali najwięksi mistrzowie we wszystkich zakątkach ziemi.
Gdy zegar na pobliskim kościele wybił 23, Fryderyk postanowił, że pójdzie na Pasterkę do katedry, odnajdzie tajemniczą chórzystkę i podziękuje jej za słowa, którymi tak wspaniale go pocieszyła. Dziewczyna jednak nie pojawiła się wśród chórzystów. Mało tego. Pytany o nią dyrygent zarzekał się, że nigdy w jego chórze nie śpiewała opisywana przez Fryderyka osoba.
– Widziałem jednak twarz, która przypomina do złudzenia opisywaną przez pana, młodzieńcze – powiedział, żegnając się dyrygent.– Gdzie? – chciał wiedzieć młody Chopin.
Dyrygent wskazał na marmurową figurę anioła podtrzymującego nuty innemu, grającemu na harfie skrzydlatemu muzykowi. Fryderyk oniemiał ze zdumienia.
– To ona! – zawołał.
– To tylko rzeźba, chłopcze! – roześmiał się dyrygent. Pożegnał się i poszedł do domu.
A Błękitna Nuta stała się symbolem muzyki Fryderyka. I jest nim do dziś.
opowiadanie pochodzi ze strony wiara.pl
Aniołki na choinkę ze wstążki satynowej
„Historia o aniołku i bożonarodzeniowej gwiazdce”
„Magda Femme – Rozmowa z aniołem”
śliczne opowiadanie