Sąsiedzi z drugiego piętra – opowiadanie Wigilijne

Sąsiedzi z drugiego piętra – opowiadanie Wigilijne

Jakoś tak zazwyczaj jest, że przed Świętami Bożego Narodzenia wszyscy dla siebie są milsi. Dozorca z naszej kamienicy nie przegania sprzed okien dzieciaków lepiących bałwana, choć zwykle jest dla nich postrachem. Tak więc nawet dozorca jest uprzejmy i miły przed Wigilią, tylko sąsiedzi z drugiego piętra, Państwo D., są niezmiennie ponurzy i opryskliwi. Kiedy tylko spotykałem ich jako dziecko na klatce schodowej serce mi zamierało, a żołądek podchodził do gardła. Pan D. wzbudzał we mnie i moim rodzeństwie paraliżujący strach. Nigdy nie wyrządził nam krzywdy i właściwie nie mieliśmy żadnego konkretnego powodu, by się go bać, a jednak unikaliśmy go jak ognia. Pan D. był starszym człowiekiem, ale zupełnie nie przypominał przemiłych, uśmiechniętych staruszków.

Miał przenikliwe, zimne spojrzenie i srogi wyraz twarzy. Czoło przecinała mu pionowa zmarszczka, jakby nieustannie się na kogoś gniewał. Palce u rąk miał tak powykręcane reumatyzmem, że nam dzieciom przywodziły na myśl jakieś szpony. Jego żona, Pani D., wcale nie zdawała się milsza. Zawsze zgarbiona, złowrogo postukiwała drewnianą laską, na której dźwięk dzieciaki pierzchały jak pchły na boki. Nie zdarzało się, żeby Państwo D. życzliwie się do nas odnosili, jak inni sąsiedzi, którzy nieraz wtykali nam dzieciom łakocie. Wręcz przeciwnie, Państwo D. mrukliwie odpowiadali na pozdrowienia i w ogóle miało się wrażenie, że nie lubią ludzi. Jedynie zwierzęta cieszyły się ich sympatią. Pan D. codziennie sypał na swój parapet ziarno dla gołębi, które zupełnie się go nie bały, lecz siadały na jego żylastych dłoniach i jadły mu z ręki. Pani D. natomiast często dokarmiała bezpańskie psy i koty. Miała z tego powodu nieustanne zatargi z dozorcą, który przeganiał zdziczałe zwierzęta z okolicy.

Był w naszej kamienicy taki zwyczaj, że w dzień Wigilii chodziło się z opłatkiem do mieszkań sąsiadów i składało życzenia. Często wysyłano nas dzieci z życzeniami. Pukaliśmy do wszystkich drzwi, jednak jak ognia unikaliśmy drugiego piętra i mieszkania Państwa D., jakby ich w ogóle nie było. Tej zimy jednak na Święta przyjechała do nas siostra mamy z córką. Marysia, bo tak miała na imię nasza kuzynka, była promienną, uśmiechniętą dziewczynką, która dla każdego miała dobre słowo. Gdy nastała Wigilia, udała się z nami, dziećmi, by złożyć życzenia sąsiadom. Po pewnym czasie obeszliśmy wszystkie mieszkania i skierowaliśmy się do siebie. „Czekajcie” – powiedziała Marysia – „przecież jeszcze nie byliśmy na drugim piętrze”. Zapadło milczenie. W końcu wydusiliśmy: „Tam mieszkają bardzo nieprzyjemni ludzie. Idź tam sama, jeśli chcesz. My tam nie chodzimy.” Marysia zdziwiła się nieco, ale stwierdziła „W Święta życzenia składa się wszystkim” i odważnie skierowała się do mieszkania Państwa D., a my cofnęliśmy się do własnego mieszkania i czekaliśmy na jej powrót. Mięło już sporo czasu, a kuzynki ciągle nie było. W końcu zaniepokojona mama wysłała mnie po nią. Poszedłem ze ściśniętym gardłem. Dłuższą chwilę stałem pod drzwiami mieszkania Państwa D., zanim zebrałem się w sobie i zapukałem. Gdy otworzono, ujrzałem zdumiewający widok. Marysia siedziała przy stole z Panią D. i zanosiła się śmiechem, słuchając jej opowieści. Pan D., krzątający się wokół stołu, patrzył na Marysię z niekłamaną sympatią, a moja kuzynka czuła się u nich wyśmienicie, najwyraźniej nie mając pojęcia, że wkroczyła do jaskini lwa. Widząc moją obecność, Marysia zmitygowała się i zaczęła się żegnać i zbierać do wyjścia. Państwo D. zaczęli ją ściskać i zapraszać, by koniecznie odwiedziła ich następnego dnia. W końcu wyszliśmy. Ledwie zamknęły się za nami drzwi, Marysia zaczęła opowiadać, jakimi cudownymi ludźmi są nasi sąsiedzi, jak wiele przeżyli, zwłaszcza w czasie wojny, gdy działali w podziemiu. Powiedziała, że są bardzo samotni, gdyż nie mają dzieci. Ich jedyna córeczka zginęła w czasie wojny, a jak się okazało Marysia bardzo im ją przypomina. Zupełnie nie wiedziałem, co powiedzieć. Jak o się dzieje, że mieszkając obok siebie tyle lat, tak niewiele wiemy o naszych sąsiadach, których mijamy codziennie na korytarzu. Może nie należy oceniać ludzi po pozorach. Może jeśli przełamie się ich pozorny chłód, w środku okażą się ciepli i przyjaźni. Trzeba tylko umieć wyciągnąć rękę do drugiego człowieka. W tym roku dostałem od Marysi bardzo ważny i piękny prezent: lekcję życzliwości dla drugiego człowieka.

Anonim